Niektórzy z Was pewnie kojarzą, że dzięki Guciowi niedawno miałam przetwórnię rybną w domu. Ot zachciało się facetowi na ryby jechać. Na śledzie konkretniej. No i pojechał. I przywiózł. Duuużo przywiózł. Ile dokładnie nie powiem, to nasza mała tajemnica (po co nas później ścigać mają) ;)
Jako rzecze Gucio "zwierzynę i ryby oporządzać winien mężczyzna". To sobie oporządził- oskrobał, wypatroszył. Niestety (albo i stety) mycie i przetwórstwo to już moja robota ;)
Powiem Wam, że własnoręcznie złowiony śledź, prosto z morza to jednak rarytas. Smakuje o niebo lepiej niż ten kupny :) Dopiero co usmażony jest pyszny, jednak takiej ilości nie byliśmy w stanie przejeść. Żeby nie było- mlecz i ikra znikały z talerza systematycznie jeszcze w trakcie smażenia ;) Resztę usmażonych śledzi postanowiłam wsadzić w ocet. I był to genialny pomysł- powiem nieskromnie, że lepszych chyba nie jadłam.
Śledzie zrobione w brytfance (do zjedzenia na bieżąco) zniknęły tak szybko, że nawet nie zdążyłam zdjęć zrobić. Guciowi, który łowić ryby uwielbia, ale zjadać je już niekoniecznie- tylko uszy się trzęsły :)
Na szczęście zrobiłam jeszcze parę słoików na zaś. Póki ostało się ich jeszcze trochę trzeba było obfotografować i narobić Wam na nie smaka ;)
Ale żeby nie było, że sama się nimi zajadam to chociaż podzielę się z Wami przepisem ;)
Co nam potrzebne:
- świeże śledzie, które po posoleniu i popieprzeniu obtaczamy w mące i smażymy na złoty kolor
- cebula pokrojona w krążki
i zalewa (zrobiona według poniższych proporcji):
- 1 szklanka octu (10%)
- 5 szklanek wody
- 8 łyżek cukru
- ziele angielskie (ok.10 ziarenek)
- pieprz czarny (ok. 10 ziarenek)
- liść laurowy (sztuk 2-3)
Usmażone śledzie układamy w brytfance/słoikach na przemian z krążkami cebuli (tak, aby na samym spodzie oraz na samej górze była cebula).
Do garnka wlewamy wodę oraz ocet. Dodajemy resztę składników i mieszamy co jakiś czas. Czekamy aż się zagotuje i po jakiś 2 minutach wyłączamy. Zalewamy śledzie jeszcze gorącą zalewą i przykrywamy.
Teraz pozostaje nam tylko poczekać. Po ostygnięciu wkładamy do lodówki.
Najlepiej smakują po 2-3 dniach, jednak my się nimi zajadamy już po 12-24 godzinach, bo nam języki uciekają ;)
Smacznego! :)
Oczywiście równie dobre są zrobione w ten sposób inne ryby (np. płotka, karaś, krąp).
I mam ślinotok ;)
OdpowiedzUsuńZawsze do usług! :)
UsuńWyglądają obłędnie. Zjadłabym i to nie jeden słoiczek. Ciekawe tylko czy mój żołądek by wytrzymał taką ucztę :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że Twój żołądek byłby wniebowzięty, wszak jemu też coś się od życia należy ;)
UsuńMmmniam... ale fantastycznie wyglądają te śledziki. Chyba zaraz się pójdę pocieszyć i wyciągnę z szafki jakąś puszkę ;D. Masa roboty z tym musiała być, ale efekt zniewalający już z samego wyglądu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://www.la-garderobe.pl/
Taka robota to żadna robota ;) Wbrew pozorom szybko je się robi, szkoda tylko, że znikają jeszcze szybciej ;)
Usuń