Blogger świruje i olewa publikację postów o określonej godzinie co doprowadza mnie do szału, ale jakoś to przetrwam...
Czas na recenzję maseczkową! Akcja Maliny rozkręciła się na dobre, a tymczasem ja wrzucam dopiero pierwszy post- oj nieładnie, nieładnie...
Na pierwszy ogień poszła maseczka do twarzy z miodlą indyjską Himalaya Herbals.
Opakowanie podwójne saszetkowe (2 razy po 7,5ml) idealne dla kogoś kto chce wypróbować ją po raz pierwszy bądź zabrać ze sobą na wyjazd. Wiem, że dostępne jest większe opakowanie w tubce o pojemności 75ml, co bardzo mnie cieszy i koniecznie będę musiała poszukać jej w sklepach i drogeriach :)
Maseczka jest przeznaczona dla osób posiadających normalną bądź tłustą cerę.
Ingredients: Aqua, Kaolin, Melia Azadirachta Leaf Extract, Propylene Glikol, Bentonite, Fuller's Earth, Curcuma Longa Root Extract, Parfum, Sodium Methylparaben, Imidazolidinyl Urea, DMDM Hydantoin, Xanthan Gum, Sodium Propylparaben, Citric Acid, Disodium EDTA, Sodium Lauryl Sulfate, Geraniol, Linalool, Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarine, Cinnamyl Alcohol.
Maseczka ma zgniłozielony, bagnisty kolor, z dużą ilością trochę ciemniejszych drobinek. Zapach nawet przyjemny- lekko korzenny z wyczuwalnym aromatem ziołowym.
Konsystencja taka jaką w maseczkach lubię- na tyle rzadka, aby łatwo i przyjemnie się ją rozprowadzało, a przy tym na tyle gęsta, że nie przecieka nam przez palce i nie spływa z twarzy.
Ja osobiście darowałam sobie aplikację na szyi i zastosowałam maseczkę jedynie na twarzy. Grubszą warstwę nałożyłam w strefie T, gdzie ostatnio zaczęło pojawiać się sporo zaskórników.
Po chwili od nałożenia poczułam szczypanie, i to dosyć mocne, ale taka ze mnie masochistka, że nawet lubię to uczucie i postanowiłam wytrwać do końca czasu podanego na opakowaniu ;) Mniej więcej po upływie 5-10 min szczypanie stawało się coraz mniej odczuwalne, a następnie ustało.
Maseczka po rozsmarowaniu na twarzy przypomina błotko i przy zasychaniu zaczynają pojawiać się spękania.
Problemów przy zmywaniu brak, a nawet miłą niespodzianką są tu te ciemniejsze drobinki znajdujące się w maseczce... Jeśli zmoczymy twarz wodą to możemy sobie z ich pomocą zafundować przyjemny peeling zanim zmyjemy maseczkę do końca ;)
A jak z działaniem?
Moja skóra po użyciu tego specyfiku jest wyraźnie oczyszczona, pory zwężone a zaskórniki dużo mniej widoczne. Buźka jest też gładsza i milsza w dotyku. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że już po pierwszym użyciu dało się zauważyć zmniejszenie wydzielania sebum. Skóra twarzy była idealnie matowa (nawet w strefie T) przez cały calusieńki dzień, co jest nie lada wyczynem przy mojej mieszanej (ostatnio nawet w bardziej w kierunku tłustej) cerze.
Zdecydowanie polecam i wiem, że ta maseczka zagości u mnie na stałe! Wydaje mi się, że jest to najlepsza maseczka oczyszczająca z jaką miałam do czynienia do tej pory :)
Ja mam cała tubę - moja ulubiona
OdpowiedzUsuńZazdroszczę! Ja dopiero niedawno odkryłam, że to cudo można kupić w innej postaci niż saszetki :P
UsuńNie spotkałam się z nią jeszcze. Ładny masz kolor na pazurkach :D
OdpowiedzUsuńJa natrafiłam na nią zupełnie przypadkiem :)
UsuńNo i dziękuję :D W sekrecie Ci powiem, że jest następny w kolejce do opisania na blogu ;)
zainteresowałaś mnie tym produktem...ale narazie mam sporo saszetek, jak zużyję to się rozejrzę za nowymi :)
OdpowiedzUsuńOj, kolor od razu wywołał brzydko pachnące skojarzenia ;)
OdpowiedzUsuńKiedy zobaczyłam urywek o Himalajach, pomyślałam, że aplikację tej maseczki musi poprzedzić kontemplacja ;)
Hahaha dopóki tego nie napisałaś to nawet mi to przez myśl nie przeszło ;)
UsuńNie znam, ale skoro taka fajna, to muszę wypróbować ;) Podoba mi się konsystencja ;)
OdpowiedzUsuńDziałanie jeszcze bardziej Ci się spodoba ;)
UsuńJa kupiłam sobie ją w aptece, całą tubkę. Ale nie mogę jej używać częściej niż raz w tygodniu, bo tak rozprawia się z sebum, że aż wysusza :-). I mnie tez szczypie zawsze na początku :-).
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że można ją dorwać w aptece, bo już zastanawiałam się gdzie ją zakupić :)
Usuń